Wydawałoby się, że bycie z dzieckiem w domu zatopione jest w rutynie. I faktycznie, w dużej mierze tak właśnie jest. To znaczy są pewne rytuały, które ułatwiają nam (mnie i dziecku) życie, ale tak naprawdę nigdy nie wiem czego nowego mogę spodziewać się w zachowaniu mojego pierworodnego. To ostatnie uważam za bardzo ekscytujące, czasem jednak mnie zaskakuje jak na przykład fakt, gdy skończyły się wysokie temperatury (20 st) i zaczęły niskie (12 st) Aleksander nie rozumiał dlaczego wymagam od niego ubrania spodni z długimi nogawkami, skarpet i w dodatku swetra/kurtki z długim rękawem. Efektem tego było kilkugodzinne tłumaczenie i bieganie na golasa po domu. W sumie była to niezła zabawa dla niego, bo on uciekał, a ja ganiałam za nim z pieluchą i ubraniem. Tak, staram się nie robić nic na siłę jeśli nie mam ku temu powodów. W tym wypadku wyjście na spacer po prostu przesunęło się na inną niż zwykle porę.
Lubię jesień od tego roku po stokroć bardziej niż kiedyś. Temperatury oscylujące w okolicach 15-20 są dla mnie idealne. Na 10 stopni też nie grymaszę. Zawsze wolałam mieć więcej na sobie niż mniej. No i w końcu mogę ubierać moje płaszcze, które kocham, a których nie miałam okazji nosić podczas upałów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz